sobota, 9 sierpnia 2014

Prolog

Młoda, drobna kobieta o brązowych lokach stała samotnie w dużym pokoju, patrząc ze smutkiem za okno. Pogoda była wyjątkowo burzliwa jak na lato. Po szybie zaczęły spływać małe kropelki deszczu, zanikając za cienką framugą. Żal, który czuła, był nie do opisania. To tak, jakby ktoś wyciągnął z niej duszę i zaczął ją rozrywać na małe kawałeczki, pozostawiając uczucie bólu i pustki. Przymknęła oczy, spod których po chwili wydostała się samotna łza, otarta ściśniętą w dłoni chusteczką. Tak bardzo bała się, że nie wróci i zostanie sama. Westchnęła kilka razy drżącym głosem i przeszła cicho przez pokój po beżowym, miękkim dywanie rozłożonym na całej długości podłogi, by spojrzeć w  lustro zawieszone na ścianie. Miała wyraźne sińce pod oczami i chorobliwie bladą skórę jak na tę porę roku. Nie było tajemnicą, że przez ten tydzień praktycznie nie sypiała, jeśli nie licząc sporadycznych drzemek nad górą nieprzeczytanych dokumentów, wspomagając się kawą z domieszką eliksiru pobudzającego. Nie miała czasu na odpoczynek, nie teraz, kiedy Zakon miał tyle na głowie. Może to trochę absurdalne, taka już była, ale czułaby się podle ze świadomością, że się wyleguje, a Draco gdzieś tam naraża swoje zdrowie i życie razem z innymi aurorami. Chciała czuć się potrzebna, wiedzieć, że i ona się na coś przyda. Kiedy chłopak wyruszył, pobiegła do Dumbledore'a i wzięła cały ten stos dokumentów oraz wszystkie papierkowe zadania, na które inni nie mieli czasu. Niestety i tym razem ambicje ją przerosły, a uświadomiła to sobie, kiedy zasnęła na jednym z zebrań. Jednak nie zrezygnowała.
W końcu zgasiła małą lampkę i zdjęła okulary o prostokątnych oprawkach, stwierdzając z zadowoleniem, że skończyła pierwszy stos. Oparła się na krześle i spojrzała na zegarek, który wskazywał piątą nad ranem. Aż tyle siedziała nad papierami? Ziewnęła, przeciągnęła się i otworzyła okno z zamiarem wpuszczenia do salonu porannych promyków światła, kiedy spostrzegła mknącego ku niej puchacza. Wpuściła go do środka i odwiązała z jego nóżki kopertę, dając mu trochę przysmaku dla sów. Szybko rozerwała papier i zaczęła po cichu czytać.

15 sierpnia.
Szanowna panno Granger,

            wysyłam ten list z prośbą o nie stawianie się dzisiejszego dnia do pracy. Mamy małe problemy w naszym Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, które staramy się właśnie zniwelować.
Z wyrazami szacunku Amadeusz Pillsbuer

Przeczytała list kilka razy, unosząc brwi. Problemy w departamencie? Zawsze jak napotykali jakieś przeszkody, to rozsyłali listy z prośbą o natychmiastowe przybycie, a nie odsuwanie się od sprawy. Coś jej tutaj nie pasowało... Nie spuszczając oczu z tekstu, zasiadła na sofie i wzięła do ręki czysty pergamin. Napisała na szybko, że informacja została do niej dostarczona, przywiązała wiadomość do nóżki puchacza i wypuściła go przez okno, przez chwilę obserwując, jak leci w kierunku tęczy i znika gdzieś za horyzontem. Szybko odwróciła głowę i przygryzła usta, analizując z pozoru normalną wiadomość. Nie, to nie było podobne do jej szefa.
Amadeusz Pillsbuer był około czterdziestoletnim szatynem z zawsze idealnie uczesanymi włosami, wyprasowanym garniturem i sztywną, wyprostowaną sylwetką. Wygląd jednak mylił, bo uśmiech i wesoły ton rzadko go opuszczały, nawet w tych niepokojących czasach, kiedy mieli prawdziwe urwanie głowy z obcokrajowcami chętnymi do pomocy. Oczywiście byli zadowoleni z tego, że tyle osób jest skorych do współpracy, ale tłumaczenie setek zgłoszeń było naprawdę czasochłonnym zajęciem.
Wstała, narzuciła na siebie czarny płaszcz i beżowy szalik. O tej godzinie było naprawdę zimno, pomimo tego, że był dopiero sierpień. Wzięła garść proszku Fiu i wskoczyła do kominka, którego płomienie przybrały barwę zieleni, krzycząc ,,Nora!".
Zamierzała poczekać wraz z przyjaciółmi na powrót Dracona, jednak w pomieszczeniu było tak ciemno, że nie widziała nawet zarysów mebli. Przeszła ostrożnie do kuchni, co jakiś czas się potykając. Czyżby nikogo nie było w domu? Nie, to nie podobne do Weasleyów, a nawet jeśli, poinformowaliby ją. Westchnęła i weszła do kuchni, usiadła na krześle i postanowiła poczekać na domowników. I tak o tej porze nie miała już żadnej pracy.
Nagle ktoś zapalił światło, oświetlając sylwetkę blondyna. Wyjął z kieszeni szaty małe pudełeczko i ukląkł przed nią, po czym przemówił niepewnym głosem:

— Hermiono Jean Granger...
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz