Młoda, drobna kobieta o brązowych lokach
stała samotnie w dużym pokoju, patrząc ze smutkiem za okno. Pogoda była
wyjątkowo burzliwa jak na lato. Po szybie zaczęły spływać małe kropelki
deszczu, zanikając za cienką framugą. Żal, który czuła, był nie do opisania. To
tak, jakby ktoś wyciągnął z niej duszę i zaczął ją rozrywać na małe kawałeczki,
pozostawiając uczucie bólu i pustki. Przymknęła oczy, spod których po chwili
wydostała się samotna łza, otarta ściśniętą w dłoni chusteczką. Tak bardzo bała
się, że nie wróci i zostanie sama. Westchnęła kilka razy drżącym głosem i
przeszła cicho przez pokój po beżowym, miękkim dywanie rozłożonym na całej
długości podłogi, by spojrzeć w lustro zawieszone na ścianie. Miała
wyraźne sińce pod oczami i chorobliwie bladą skórę jak na tę porę roku. Nie
było tajemnicą, że przez ten tydzień praktycznie nie sypiała, jeśli nie licząc
sporadycznych drzemek nad górą nieprzeczytanych dokumentów, wspomagając się
kawą z domieszką eliksiru pobudzającego. Nie miała czasu na odpoczynek, nie
teraz, kiedy Zakon miał tyle na głowie. Może to trochę absurdalne, taka już
była, ale czułaby się podle ze świadomością, że się wyleguje, a Draco gdzieś tam naraża swoje zdrowie i
życie razem z innymi aurorami. Chciała czuć się potrzebna, wiedzieć, że i ona
się na coś przyda. Kiedy chłopak wyruszył, pobiegła do Dumbledore'a i wzięła cały ten stos
dokumentów oraz wszystkie papierkowe zadania, na które inni nie mieli czasu.
Niestety i tym razem ambicje ją przerosły, a uświadomiła to sobie, kiedy zasnęła
na jednym z zebrań. Jednak nie zrezygnowała.
W końcu zgasiła małą lampkę i zdjęła
okulary o prostokątnych oprawkach, stwierdzając z zadowoleniem, że skończyła
pierwszy stos. Oparła się na krześle i spojrzała na zegarek, który wskazywał
piątą nad ranem. Aż tyle siedziała nad papierami? Ziewnęła, przeciągnęła się i
otworzyła okno z zamiarem wpuszczenia do salonu porannych promyków światła,
kiedy spostrzegła mknącego ku niej puchacza. Wpuściła go do środka i odwiązała
z jego nóżki kopertę, dając mu trochę przysmaku dla sów. Szybko rozerwała
papier i zaczęła po cichu czytać.
15 sierpnia.
Szanowna panno Granger,
wysyłam ten list z prośbą o nie stawianie się dzisiejszego dnia do pracy. Mamy małe problemy w naszym Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, które staramy się właśnie zniwelować.
Z wyrazami szacunku Amadeusz Pillsbuer
Przeczytała list kilka razy, unosząc brwi.
Problemy w departamencie? Zawsze jak napotykali jakieś przeszkody, to rozsyłali
listy z prośbą o natychmiastowe przybycie, a nie odsuwanie się od sprawy. Coś
jej tutaj nie pasowało... Nie spuszczając oczu z tekstu, zasiadła na sofie i
wzięła do ręki czysty pergamin. Napisała na szybko, że informacja została do
niej dostarczona, przywiązała wiadomość do nóżki puchacza i wypuściła go przez
okno, przez chwilę obserwując, jak leci w kierunku tęczy i znika gdzieś za
horyzontem. Szybko odwróciła głowę i przygryzła usta, analizując z pozoru
normalną wiadomość. Nie, to nie było podobne do jej szefa.
Amadeusz Pillsbuer był około czterdziestoletnim szatynem
z zawsze idealnie uczesanymi włosami, wyprasowanym garniturem i sztywną,
wyprostowaną sylwetką. Wygląd jednak mylił, bo uśmiech i wesoły ton rzadko go
opuszczały, nawet w tych niepokojących czasach, kiedy mieli prawdziwe urwanie
głowy z obcokrajowcami chętnymi do pomocy. Oczywiście byli zadowoleni z tego,
że tyle osób jest skorych do współpracy, ale tłumaczenie setek zgłoszeń było
naprawdę czasochłonnym zajęciem.
Wstała, narzuciła na siebie czarny płaszcz
i beżowy szalik. O tej godzinie było naprawdę zimno, pomimo tego, że był dopiero
sierpień. Wzięła garść proszku Fiu i wskoczyła do kominka, którego płomienie
przybrały barwę zieleni, krzycząc ,,Nora!".
Zamierzała poczekać wraz z przyjaciółmi na
powrót Dracona, jednak w pomieszczeniu było tak ciemno, że nie widziała nawet
zarysów mebli. Przeszła ostrożnie do kuchni, co jakiś czas się potykając.
Czyżby nikogo nie było w domu? Nie, to nie podobne do Weasleyów, a nawet jeśli,
poinformowaliby ją. Westchnęła i weszła do kuchni, usiadła na krześle i
postanowiła poczekać na domowników. I tak o tej porze nie miała już żadnej
pracy.
Nagle ktoś zapalił światło, oświetlając
sylwetkę blondyna. Wyjął z kieszeni szaty małe pudełeczko i ukląkł przed nią,
po czym przemówił niepewnym głosem:
— Hermiono Jean Granger...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz