niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 1

     Siedział skulony na parapecie okna, wpatrując się tęsknie w księżyc. Chciałby się stąd wyrwać, spakować ubrania, książki i wsiąść na miotłę... Poleciałby do Grecji, jego ciotka z chęcią przyjęłaby go pod swój dach, jak zawsze, kiedy jeździł do niej na wakacje. Zabrałby wszystkie swoje oszczędności, jakie odkładał potajemnie od pięciu lat. Chował je w obluzowanych deskach w podłodze, które pod sobą miały naprawdę sporo miejsca, a przez tyle czasu uzbierała się całkiem spora suma, wystarczająca na jakiś ładny dom z widokiem na morze. Niestety wiedział, że to tylko fantazja, która nigdy się nie spełni. Jakby uciekł, znaleźliby go prędzej czy później i przyprowadzili przed oblicze Czarnego Pana. Dotknął szyby opuszkami palców i westchnął smętnie. Gdyby marzenia się spełniały.
     Zeskoczył i podszedł szybkim krokiem do jego małej biblioteczki, która była wypełniona po brzegi czarno magicznymi księgami. Uśmiechnął się kpiąco i dotknął szarego, odstającego kamyka, a regał cofnął się, robiąc miejsce nowemu, który sprawiał wrażenie, jakby wysunął się z boku ściany. Miał pełno takich skrytek, w których chował cenne rzeczy, nie bojąc się, że pewnego razu ktoś je znajdzie. Jego ojciec niezbyt się nim przejmował i przychodził do niego tylko wtedy, kiedy musiał, nie rozglądając się dookoła. Matka za to, nawet gdyby coś znalazła, wolałaby to zachować dla siebie. Przejechał szczupłymi palcami po grzbietach książek i wyciągnął jedną, najcieńszą, o tytule 'Życie w ukryciu' po czym powędrował z nią do ciemnozielonej kanapy ze srebrnymi poduszkami, uprzednio doprowadzając regał do stanu poprzedniego. Otworzył ją na zaznaczonym miejscu i zaczął powoli czytać, jednak nie mógł skoncentrować się na tekście. Przyłapał się na tym, że przez kilka minut wpatrywał się w jedną linijkę, a jego myśli błądziły gdzieś daleko. Spojrzał na okno i po chwili wahania włożył buty, ciemnozielony płaszcz i wyszedł ze swojego pokoju z zamiarem przechadzki po Malfoy Manor.
     Przeszedł przez spory hol, uważnie obserwując portrety jego przodków. Niemal wszyscy z jego rodziny byli w Slytherinie, chociaż niektórzy trafili też do Ravenclawu. Jego ojciec mówił o tym z najwyższą niechęcią i odrazą, ale faktem było, że trafiło się też kilku Gryfonów. Między innymi jego pradziadek, który dokonał naprawdę wielkich czynów za swojego życia, jak wynalezienie eliksiru, który leczy poparzenia wszystkich stopni, czy maść na złośliwszą odmianę Smoczej Ospy. Pod koniec życia, jakby przeczuwając, że zbliża się do końca, spisał biografię. Było to naprawdę opasłe tomisko, opisujące każdy szczegół jego życia. Oczywiście posiadał dwie kopie, jedną z nich spalił w kominku ojciec, kiedy dowiedział się, że ją posiada. Drugą schował w jego ukrytym regale, na samej górze, zmieniając trochę jej kolor i okładkę.
     Wreszcie znalazł się na zewnątrz, z zadumą patrząc na małe jezioro, wokół którego poustawiane były marmurowe pomniki, w tym największy z nich był podobizną Salazara Slytherina, a drugi, równie ogromny, przedstawiał Merlina. Jego rodzina najwyraźniej była tak bogata, że nie miała na co wydawać pieniędzy, więc inwestowała w te śmieci. Uśmiechnął się z pogardą i ruszył szerokim korytarzem, który ciągnął się wokół całej posiadłości. To był jeden z tych wieczorów, kiedy mógł pobyć sam, nie licząc oczywiście skrzatów domowych. Uśmiechnął się lekko na myśl o Granger i jej wszy, ta akcja naprawdę go rozbawiła i musiał się gryźć w policzki, żeby nie wybuchać śmiechem, ilekroć ją widział z tymi plakietkami. Czasami chciałby podejść do Gryfonów, no, w każdym razie większości z nich, i trochę z nimi pogadać. Tak, pomimo pozorów, wcale nie uważał ich za kompletnych idiotów. Czasami robili takie akcje, zwłaszcza bliźniacy, że z chęcią by podszedł i pooglądał. Przeklinał swoje pochodzenie i standardy nałożone przez ojca. Kopnął ze złością w filar.
     Od czasu do czasu powiał chłodny wiatr, rozwiewając zazwyczaj starannie ułożone, platynowe włosy chłopaka. Uwielbiał chodzić tędy w nocy, kiedy jego ojciec przebywał prawdopodobnie w Little Hangleton na zebraniu Śmierciożerców. Skrzywił się lekko i spojrzał z obrzydzeniem na swoje przedramię. Na szczęście nie uczestniczył w większości takich spotkań, ponieważ nie był jeszcze w Wewnętrznym Kręgu. Westchnął i potarł zmęczone oczy. Wiedział, że to tylko kwestia czasu nim wciągną go w poważniejsze sprawy, choć jego matka i Snape starali się odwlekać to jak najdłużej, za co był im naprawdę wdzięczny.
     Przystanął na chwilę i zapatrzył się w bezchmurne niebo. Czasem chciałby się zatracić i zapomnieć o otaczającym go świecie.

            

     Poranne promyki słońca wdarły się przez okna Nory, niemal w tej samej chwili, w której brązowowłosa dziewczyna ocknęła się z wyjątkowo przyjemnego snu. Hermiona otworzyła powoli powieki i podpierając się na łokciach, rozejrzała się wokoło. Ginny nadal smacznie spała, a chłopcy na dworze trenowali Quidditcha, ciągle coś głośno pokrzykując. Z niezadowoloną miną poszła wziąć szybki prysznic, wysuszyła włosy, a następnie ubrała na siebie zwykłe jeansy i koszulę. Zbiegła po schodach na dół i zasiadła do stołu razem z Remusem i Kingsleyem.
     - Dzień dobry, Hermiono - przywitali się jednocześnie z ponurymi minami.
     - Coś się stało? - zapytała, uważnie im się przyglądając. Mieli worki pod oczami, nieobecne spojrzenia i wydawali się bardziej zmęczeni niż zwykle.
     Remus bez słowa sięgnął po Proroka Codziennego, leżącego na jednym z krzeseł i podał jej, otwierając na właściwej stronie. Nagłówek głosił ,,Atak na wioskę mugoli! Już drugi raz w tym tygodniu!" skierowała swoje spojrzenie niżej i gdy tylko przeczytała liczbę ofiar, poczuła, jak kręci jej się w głowie.
     - Ile? - spytała słabo. - Trzysta pięćdziesiąt sześć?
     - Tak dokładnie to trzysta pięćdziesiąt osiem, dwie osoby były w ciężkim stanie, zmarły dziś nad ranem. W ogóle dziwie się, że o tym napisali. Ostatnimi czasy Knot koniecznie chce wszystko tuszować. To zrozumiałe, ale nie uwierzę, że tak nagle przejął się losem mugoli. Coś musi być na rzeczy - odparł Kingsley.
     - Dumbledore też sądzi, że Knot coś kombinuje - usłyszeli głos Moody'ego, który usiadł obok aurora. - Czarno to widzę, oj, czarno.
     - Voldemort pokazuje, że może robić co mu się żywnie podoba. Strach pomyśleć co będzie dalej... - mruknął Remus zrezygnowanym głosem, podpierając czoło dłonią.
     Odłożyli gazetkę z głośnym westchnieniem i zaczęli jeść śniadanie. Dziewczyna od czasu do czasu spoglądała w kierunku schodów, wypatrując Ginerwy. Chciała z nią porozmawiać, zwłaszcza że miała wątpliwości co do słuszności jej decyzji.
     - No, pakujcie się kochaneczki. Jutro idziecie do szkoły - zawołała pani Weasley.
     Hermiona obróciła się i spostrzegła Rona, Harry'ego i bliźniaków zmierzających ku kuchni, widać było, że trening bardzo ich zmęczył.
     - Mamy jeszcze czas - wymamrotał lekceważąco Ronald.
     - A później szukacie wszystkiego na ostatnią chwilę.
     Rudzielec spojrzał na przyjaciółkę spode łba i z irytacją zaczął jeść, lub raczej pochłaniać kanapki.

 

     Minerwa weszła niespiesznym krokiem do gabinetu Dumbledore'a, uprzednio podając jedno z tych durnowatych haseł. Czarodziej stał przy oknie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, patrząc, jak słońce powoli wschodzi. Kiedy tylko dostrzegł jej obecność, oderwał niechętnie wzrok od okna i uśmiechnął się przyjaźnie.
     - Co z tymi nowymi uczniami? Słyszałam, że masz wobec nich jakieś plany - rzuciła ostro McGonagall.
     - Mówisz o Christopherze i Lyannie? - spytał wesoło i usiadł za biurkiem.
     - Tak, mówię o tej dwójce. Nie powinieneś ich w to mieszać!
     - Nie zdecydowali jeszcze, po której staną stronie. Nie mogę dopuścić do tego, żeby przyłączyli się do Toma. Wiele kosztowało mnie zatajenie prawdy o ich rodzinie, gdyby się dowiedzieli, byliby potężną bronią w jego rękach.
     - Zdaje sobie z tego sprawę, ale to tylko dzieci, Albusie!
     - Nie byłbym taki pewien.
     - Co masz na myśli? Zresztą, nie ważne. A co z Draconem? Masz zamiar wyjawić wszystkim prawdę? Wiesz, że to tylko kwestia czasu. Zbliżają się ciężkie czasy, będzie musiał robić coraz więcej i prędzej czy później wszyscy się zorientują. To nie może trwać w nieskończoność.
     - Och, dowiedzą się. Wcale nie będą musieli się domyślać, sami im powiemy - rzucił lekko.- Ale w swoim czasie, Minerwo, w swoim czasie.

sobota, 9 sierpnia 2014

Prolog

Młoda, drobna kobieta o brązowych lokach stała samotnie w dużym pokoju, patrząc ze smutkiem za okno. Pogoda była wyjątkowo burzliwa jak na lato. Po szybie zaczęły spływać małe kropelki deszczu, zanikając za cienką framugą. Żal, który czuła, był nie do opisania. To tak, jakby ktoś wyciągnął z niej duszę i zaczął ją rozrywać na małe kawałeczki, pozostawiając uczucie bólu i pustki. Przymknęła oczy, spod których po chwili wydostała się samotna łza, otarta ściśniętą w dłoni chusteczką. Tak bardzo bała się, że nie wróci i zostanie sama. Westchnęła kilka razy drżącym głosem i przeszła cicho przez pokój po beżowym, miękkim dywanie rozłożonym na całej długości podłogi, by spojrzeć w  lustro zawieszone na ścianie. Miała wyraźne sińce pod oczami i chorobliwie bladą skórę jak na tę porę roku. Nie było tajemnicą, że przez ten tydzień praktycznie nie sypiała, jeśli nie licząc sporadycznych drzemek nad górą nieprzeczytanych dokumentów, wspomagając się kawą z domieszką eliksiru pobudzającego. Nie miała czasu na odpoczynek, nie teraz, kiedy Zakon miał tyle na głowie. Może to trochę absurdalne, taka już była, ale czułaby się podle ze świadomością, że się wyleguje, a Draco gdzieś tam naraża swoje zdrowie i życie razem z innymi aurorami. Chciała czuć się potrzebna, wiedzieć, że i ona się na coś przyda. Kiedy chłopak wyruszył, pobiegła do Dumbledore'a i wzięła cały ten stos dokumentów oraz wszystkie papierkowe zadania, na które inni nie mieli czasu. Niestety i tym razem ambicje ją przerosły, a uświadomiła to sobie, kiedy zasnęła na jednym z zebrań. Jednak nie zrezygnowała.
W końcu zgasiła małą lampkę i zdjęła okulary o prostokątnych oprawkach, stwierdzając z zadowoleniem, że skończyła pierwszy stos. Oparła się na krześle i spojrzała na zegarek, który wskazywał piątą nad ranem. Aż tyle siedziała nad papierami? Ziewnęła, przeciągnęła się i otworzyła okno z zamiarem wpuszczenia do salonu porannych promyków światła, kiedy spostrzegła mknącego ku niej puchacza. Wpuściła go do środka i odwiązała z jego nóżki kopertę, dając mu trochę przysmaku dla sów. Szybko rozerwała papier i zaczęła po cichu czytać.

15 sierpnia.
Szanowna panno Granger,

            wysyłam ten list z prośbą o nie stawianie się dzisiejszego dnia do pracy. Mamy małe problemy w naszym Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, które staramy się właśnie zniwelować.
Z wyrazami szacunku Amadeusz Pillsbuer

Przeczytała list kilka razy, unosząc brwi. Problemy w departamencie? Zawsze jak napotykali jakieś przeszkody, to rozsyłali listy z prośbą o natychmiastowe przybycie, a nie odsuwanie się od sprawy. Coś jej tutaj nie pasowało... Nie spuszczając oczu z tekstu, zasiadła na sofie i wzięła do ręki czysty pergamin. Napisała na szybko, że informacja została do niej dostarczona, przywiązała wiadomość do nóżki puchacza i wypuściła go przez okno, przez chwilę obserwując, jak leci w kierunku tęczy i znika gdzieś za horyzontem. Szybko odwróciła głowę i przygryzła usta, analizując z pozoru normalną wiadomość. Nie, to nie było podobne do jej szefa.
Amadeusz Pillsbuer był około czterdziestoletnim szatynem z zawsze idealnie uczesanymi włosami, wyprasowanym garniturem i sztywną, wyprostowaną sylwetką. Wygląd jednak mylił, bo uśmiech i wesoły ton rzadko go opuszczały, nawet w tych niepokojących czasach, kiedy mieli prawdziwe urwanie głowy z obcokrajowcami chętnymi do pomocy. Oczywiście byli zadowoleni z tego, że tyle osób jest skorych do współpracy, ale tłumaczenie setek zgłoszeń było naprawdę czasochłonnym zajęciem.
Wstała, narzuciła na siebie czarny płaszcz i beżowy szalik. O tej godzinie było naprawdę zimno, pomimo tego, że był dopiero sierpień. Wzięła garść proszku Fiu i wskoczyła do kominka, którego płomienie przybrały barwę zieleni, krzycząc ,,Nora!".
Zamierzała poczekać wraz z przyjaciółmi na powrót Dracona, jednak w pomieszczeniu było tak ciemno, że nie widziała nawet zarysów mebli. Przeszła ostrożnie do kuchni, co jakiś czas się potykając. Czyżby nikogo nie było w domu? Nie, to nie podobne do Weasleyów, a nawet jeśli, poinformowaliby ją. Westchnęła i weszła do kuchni, usiadła na krześle i postanowiła poczekać na domowników. I tak o tej porze nie miała już żadnej pracy.
Nagle ktoś zapalił światło, oświetlając sylwetkę blondyna. Wyjął z kieszeni szaty małe pudełeczko i ukląkł przed nią, po czym przemówił niepewnym głosem:

— Hermiono Jean Granger...